My, wrogowie systemu
Wszyscy szukamy w życiu zrozumienia. Instynktowne otaczanie się osobami myślącymi podobnie umacnia nas i zaspokaja potrzebę przynależności. Zatem dlaczego, jako społeczeństwo, tak chętnie marginalizujemy artystów? Jak to jest, że wzbudzają w nas skrajne emocje, wskutek których raz nagradzamy ich kwiatami a raz kijem? Artystom zawsze było trudno dostosować się do narzuconych norm i obyczajów, bo obecny w nich gen kreatywności sprawia, że myślą i działają nieszablonowo. Sam jestem tego przykładem.
Mając 12 lat dostałem pierwszą gitarę i, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przestałem interesować się szkołą. Stało się tak z dwóch powodów. Po pierwsze posłuchałem głosu serca, najmądrzejszego doradcy, który wskazał mi ścieżkę powołania. Po drugie już wtedy broniłem się instynktownie przed wrogiem, który chciał pokrzyżować mi plany. Tym wrogiem był system edukacji szkolnej oparty na modelu pruskim, nadal obowiązujący pomimo upływu 200 lat. Jego nadrzędnym celem jest wykształcenie obywateli na posłuszne trybiki machiny państwa. Szkoła jest miejscem, gdzie uczniów sprowadza się do roli odtwarzaczy zapamiętanych treści. Nagradza za umiejętność podporządkowania się dyscyplinie i hierarchii a każe za krytyczne myślenie i własne zdanie. To także miejsce, w którym indywidualizm i kreatywność są cechami nie tylko niepożądanymi, ale i tępionymi, ponieważ trudno je kontrolować. W efekcie moja szkoła sprzed 40 lat i obecna szkoła moich dzieci są tą samą transpokoleniową hodowlą, mającą za zadanie dostarczać machinie państwa pokornych jak ciele płatników ZUS. A mimo to świat idzie naprzód i to za sprawą tych, którzy się wyłamali.
Muzyka lat 80., którą znałem głównie z radia sprawiała, że chodziłem jak zaczarowany albo rażony piorunem. Pod jej wpływem podjąłem decyzję, że zostanę gwiazdą rocka, co nie spodobało się rodzicom. W domu i w szkole przypięto mi łatkę dziecka sprawiającego problemy. Czułem się nierozumiany a bunt we mnie narastał. Katalizatorem silnych emocji stał się heavy metal. Zacząłem nosić długie włosy i dżinsowe katany z naszywkami kapel, których nazwy potrafili odczytać tylko wtajemniczeni. Swoją postawą naraziłem się nie tylko rodzicom, ale i nauczycielom, sąsiadom, przechodniom na ulicy, czyli niemalże wszystkim. Polska drugiej połowy lat osiemdziesiątych nie była liberalnym krajem. Dominującym kolorem ulicy był szarobury a obywatel, zgodnie z założeniami narzuconej nam doktryny komunistycznej, miał się nie wyróżniać.
W takich oto okolicznościach zostałem wrogiem systemu, którego ucisk przeobraził się w tętniące źródło twórczego paliwa, zwane inspiracją.
– Łukasz Dyakowski, Warszawa, 04/03/2024